Tak szybko zleciały mi dni od ostatniego posta. W tym czasie jednak nie próżnowałam. Zasuwam ostatnio jak szalona. Maszyna do szycia wciąż na obrotach, farby, pędzle jeszcze dobrze nie wyschły a tu kolejne rzeczy do malowania. Byle by zdążyć przed świętami...ale tak na prawdę nie o to chodzi. Mam takie usposobienie, a nie inne, że gdy tylko więcej energii we mnie wstępuje, to wykorzystuję to do końca, a nawet bardziej. Po prostu nie umiem siedzieć w miejscu..no chyba że przed kompem:)
Ostatnio na potrzeby "panicza" zakupiłam taką witrynkę rogową. Od początku miałam dwie wizję, albo lodowy błękit, albo szare stare drewno. Odpuściłam sobie ścieranie, zresztą i tak tylko front okazał się być drewniany, dlatego padło na drugą opcję- błękitną. Kolor uzyskiwałam sama. W ofercie pobliskiego sklepu, nie było tego idealnego odcienia, a po innych biegać nie miałam już czasu, zresztą ja tym próbnikom nie ufam, pewnie i tak musiałabym łamać kolor, dlatego za bazę posłużyła mi farba w kolorze e cru, a łamałam pigmentami czarnym, niebieskim i bordowym. Mebel w oryginale był koloru hmm orzechowego? Nie pasował mi do niczego, a nawet mnie drażnił, dlatego z wielką przyjemnością poświęciłam mu cztery noce i dwie godzinki dnia:) Zanim pomalowałam witrynę farbą, zagruntowałam powierzchnię Flugger interior fix primerem. Przecierałam farbą jasną, cieniowałam patyną i ciemniejszą mieszanką tej samej farby. Czeka mnie jeszcze lakierowanie. Ktoś ma może wypróbowany lakier, nie żółknący, najlepiej matowy? Myślałam o takim bardzo twardym, jak do parkietu, tylko nie wiem jak to jest z tym żółknięciem...
Przed:
Po:
Plus mebla narożnego jest taki, że jest niezwykle ustawny, zajmuje na prawdę mało miejsca- to duża oszczędność przestrzeni, ale.. no właśnie, nie jest zbyt pakowny. Na potrzeby panicza w sam raz, bo to co chciałam w niego zmieściłam, jednak ja lubię zagospodarować w meblu każdą wolną przestrzeń ( czyt. upychać), a tu rzeczy na środku półki, trochę jak w sklepie...no przynajmniej jest estetycznie:P
Podobać mi się podoba, efekt końcowy- nieskromnie przyznam, że jestem z siebie dumna. Patrzę i się zachwycam bo właśnie tak ją sobie wyobrażałam. Chciałam żeby była właśnie taka. Jest trochę jak z bajki Frozen. Moja mała księżniczka chodzi od kilku dni i wyśpiewuje na cały regulator Mokamooo, mokamooo ( czyli "mam tę moc, mam tę moc") aż echo po klatce niesie...a ja siedzę (ale tylko tak na chwilkę) i patrze na moją lodową witrynkę i czuję się jak w baśni. A tak w ogóle, to jest część kącika Ignasia.Właśnie lodowym błękitem go uzupełnię, chociaż teraz na święta znajdzie się też troszkę czerwieni, ale to już w osobnym poście.Zmykam.
Do miłego:)
Bez porównania! Przecudnie Ci mebelek wyszedł! Jestem pod dużym wrażeniem :) Czekam z niecierpliwością na te czerwone dodatki :))))))
OdpowiedzUsuńPięknie! Witryna sama w sobie super, ale po twoich przeróbkach to już cudo:).
OdpowiedzUsuńRasowy mebelek, naprawde pieknie Ci wyszla metamorfoza!!
OdpowiedzUsuńAle pięknie!! Witryna nawet przed mi się podobała, teraz wygląda cudownie i klimatycznie:)
OdpowiedzUsuńSuper sobie to zrobiłaś. Naprawdę bardzo ładnie. Nie wiem jakich farb użyłaś, ale ja to bym tego nie lakierowała, bo straci ten naturalny wygląd.
OdpowiedzUsuńKawał dobrej roboty! :) witrynka jest teraz piękna:) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńPrzepiękna!
OdpowiedzUsuńpięknie wygląda ojj ale i sciana odlot i podłoga ;) <3
OdpowiedzUsuń