sobota, 17 lutego 2018

Sypialnia za parawanem

Luty...druga połowa Lutego. Krótki Luty...druga połowa krótkiego Lutego...czaicie? Zaraz wiosna! 
A co to oznacza? A to oznacza, że poważne, chłodne pastelowe klimaty barokowe, z poważnymi złotymi zdobieniami, rozpływają się w mniej zobowiązującym miszmaszowym klimacie wschodnioorientalnych tematów, z etnicznymi zdobieniami, w boho ażurowych fakturach i delikatnych europejskich posypkach....rozumiecie coś z tego? No ja też nie, tak jak i tego, że pączki na drzewach pojawiają się, by kilka dni później zamarznąć, a my zdrowiejemy, by kilka dni później  stwierdzić, że chorowanie nie było takie złe, więc czemu nie? Zachorujmy jeszcze raz... No więc...chorujemy. 
A jak coś robić to z przytupem, więc chorujemy też z przytupem, dlatego żeby godnie przebyć tą chorobę, zadbałam, by miejsce sypialniane, w którym spędzamy większość czasu, było przyjemne i w nastrojowym klimacie. Pieczołowicie dobrałam zatem kolory poszewek...nie żeby tylko takie zostały po jelitówkowej euforii, i nie żebym w panice wyciągała schowane, nowe, Pepcowe jeszcze z metką, czekające na swój wielki debiut, ozdobne poszewki z pomponikami, nie nie,  po prostu ciepły pastelowy róż, to kolor przedwiośnia w naszej rodzinie. Przedwiośnie trzeba akcentować kolorystycznie, ponieważ to niezwykle ważne, by mieć perspektywę rychłej zmiany na lepsze. Tak jak nadzieja jest matką...koloru zielonego, tak w naszej rodzinie przedwiośnie nosi kolor pastelowego różu... Zapewniam, że nawet drogi mąż, na pytanie: "jaki jest kolor przedwiośnia w Państwa rodzinie?", odpowiedziałby z promiennym uśmiechem na twarzy, pewnością w głosie i bez mrugnięcia okiem, że jest nim ciepły pastelowy róż"... Także sprytne akcenty kolorystyczne, w postaci przewieszonej części garderoby, i niezwykle komponującej się z nią torebki, znalazły się tu nie ot tak, jakby w panice podnoszone, przed "zigającym" Jegomościem,  o nie. Torebka wcale nie była pod ręką od wigilii, dlatego, że połyskuje tak, iż jest w stanie zająć dziecię na dłużej niż 5 min...ja nie potrzebuję takich rozwiązań, przecież doskonale radzę sobie z wychowaniem. Po prostu bardzo zależało mi, by kolorystyka przedwiosenna była dobrze dobrana, i widoczna z każdej perspektywy, zarówno leżąc na łóżku, jak i biegnąc z łóżka w stronę toalety. W tym celu przekopałam pół szafy, by znaleźć te dwa elementy układanki. To ciekawe rozwiązanie, z częściami garderoby, dopina kolorystycznie całość, i sprawia, iż patrząc na sypialnię, z każdego punktu mieszkania (tu trzeba zaznaczyć, iż "sypialnia", o której mowa, to kąt w salonie, a salon to pokój przechodni, dlatego nie trudną ją przegapić), tworzy ona niebanalną kompozycję, z pastelowym różem na czele, który niebawem sam spowoduje w naszej rodzinie iście jelitówkowe reakcje, jeżeli w miarę prędko nie uporamy się z pochorobowymi górami prania. 











Bo w między jednym a drugim przypływie jelitówkowej euforii, drzemka, to tak spokojny czas, że matka uwiecznić to musiała, i skarpety do pary...trzeba było uwiecznić, wierzcie mi...a tak serio, to nie dało się go wykadrować, jak zwykle, na samym środku łóżka...


Ten stolik nocny, a właściwie taboret nocny, za dnia stoi przy parawanie, ponieważ tuż obok zagłówka łóżka mieści się wejście do pokoiku dzieci, i taboret blokowałby drzwi. Natomiast w nocy spełnia swoje zadanie i służy jako stolik.
Co do parawanu, to z jednej strony pobieliłam go, by bardziej odświeżał wnętrze wizualnie, z drugiej ma oryginalne złote przecierki. Musimy jeszcze domalować dół, gdyż w poprzednim mieszkaniu był tak ulokowany, że nie było dojścia, i pomalowałam go tylko częściowo...


Półki z Ikei też czekają na pomalowanie...

 





  

Aż sama napatrzeć się nie mogę, i nadziwić, jaki na tych zdjęciach spokój i ład...kadrowanie, to jednak wielka moc. 

piątek, 2 lutego 2018

Styczniowy post z zabytkiem w tle

Witam was z ostatnim postem styczniowym...To nic nie szkodzi że luty. W moim świecie cuda się zdarzają, nawet styczeń w lutym może być, także niech was to absolutnie nie dziwi. Post ten miał się pojawić tydzień temu, jako ostatni styczniowy wpis, jednak choroba rozłożyła nas na cztery strony świata, wycinając kilka dni z życia, więc ja sobie je teraz dodam, a luty...luty i tak z natury krótki jest, te kilka dni, o które przedłużę sobie styczeń, na pewno mu nie zaszkodzą. 
Jako zwieńczenie stycznia, i towarzyszących mi o tej porze roku, klimatów barokowych, zaplanowałam wycieczkę do najpiękniejszej poznańskiej barokowej świątyni, i jednej z większych i piękniejszych barokowych świątyń w Polsce, czyli bazyliki kolegiackiej w poznaniu- tzw. fary poznańskiej. Bywałam tam już niekiedy, ale zawsze w pośpiechu. Teraz wreszcie miałam czas, by dokładnie przyjrzeć się architekturze, rzeźbom, zdobieniom... Wchodząc tam liczcie się z faktem, iż nie oderwiecie wzroku od pięknego, bogato zdobionego sklepienia, co dla baroku jest typowe. Mogłabym patrzeć, patrzeć, i patrzeć, i nie jeść, nie pić, tylko cieszyć oczy tymi majestatycznymi dziełami. W niedalekiej przyszłości zamierzam zwiedzić, już z przewodnikiem, podziemie i koniecznie organy, których nigdy nie widziałam z bliska, a bardzo jestem ciekawa, ponieważ to zabytek z 1876 roku, niezwykle okazały, zresztą musicie zobaczyć to na własne oczy, a póki co, pozostawiam wam moje nieudolne kadry, poczynione trzęsącą się ze wzruszenia ręką. Tak, działają na mnie takie miejsca, i to mocno.






























piątek, 19 stycznia 2018

Pokoik dziecięcy: kącik wypoczynkowy

Lubię weekendy kiedy ich nie ma,... poza tym jednym małym wyjątkiem, który wciąż jeszcze nocami  dostawia się do mnie niczym do wodopoju. Zaradne to dziecię, nie powiem, sprytnie czeka aż matka zapadnie w głęboki sen, i nie zważając na jej protesty, czerpie jakoby znalazł oazę na pustyni, cóż mam począć, ja biedna... Widocznie  osobnik ów, nie gotowy jeszcze na zerwanie pępowiny z rodzicielką, tak jak pozostali z miotu....tak więc poza tym jednym MAŁYM wyjątkiem, reszta watahy pakuje manatki i zawija do babci, i nie po to by ją pożreć, ale po to,by wciągnąć tonę bitej śmietany, z ciastem czekoladowym i bitą śmietaną, zajadając to wszystko gararetką, lub galaletką jak kto woli, a na deser bitą śmietaną. Również po to, by wrócić do domu z buziami umorusanymi czekoladą, zapewniając, że tym razem nie jedli słodkiego, a także po to, by zrobić tam jeszcze większy bałagan, niż ten, który zostawiają po sobie, pośpiesznie pakując plecaczki, na samo hasło "babunia"...Czasem nawet wyrwane z kontekstu w środku tygodnia...Wystarczy że padnie gdzieś w rozmowie to jedno jedyne magiczne  hasło "BAAABUUUNIAAA", by została uwolniona i puszczona w samopas machina pakowania i euforii, a ja nieświadomie kończąc rozmowę telefoniczną, zobaczyła pod drzwiami dwójkę spakowanych i ubranych potomnych, z plecaczkami na plecach, ulubionymi przytulankami w dłoniach, iskrami w oczach i rzędami błyszczących wyszczerzonych zębów w podekscytowanym uśmiechu. Dlatego hasło to w naszym domu używane jest z wielką rozwagą, i tylko w momentach, gdy rzeczywiście jest już weekend, i machina owa może zostać wprowadzona w ruch. Jakże szczęśliwe te chwile, kiedy i matka uradowana tymże pośpiechem, radośnie macha na pożegnanie, z równie wyszczerzonym niemalże kompletnym kompletem białych(?) zębów... Nie trwa jednak długo ta radość...bo z chwilą odwrócenia się w stronę ICH pokoju, wita ją ów smutny krajobraz, przypominający, że karoca na bal właśnie odjechała, a ją czeka oddzielanie brudnych skarpetek od klocków lego, książeczek i obślinionych kawałków chleba, które sprytnie ukrywa najmłodszy z watahy, na przysłowiowe "zaś". Dlatego nie proście już więcej o szersze kadry ICH pokoiku, bo się nie da. A to co widać na zdjęciach, zostało osiągnięte cudem i przy pomocy mojej nogospychaczki, umożliwiającej dojście od drzwi do okna, i poruszanie się po tak udrożnionych korytach dywanu w tym całym bagnie. Oni sami często chcąc dojść do jakiejś zabawki lub regału, brodzą podnosząc wysoko kolana, z mocno skupioną miną, która rozluźnia się w momencie dotarcia do celu..rozluźnia się także w innych momentach, ale nie chcę o tym pisać. Także:
Wszystkim Babuniom, i Dziadziuniom, życzymy wspaniałego weekendu, w towarzystwie ukochanych wnucząt! Co to by było, gdyby was nie było!
DZIĘKUJEMY WAM Z CAŁEGO SERCA, ZA TO, ŻE JESTEŚCIE!
I w ten weekend matka miotu także jedzie tą karocą z potomnymi, będzie jadła ciasto czekoladowe z bitą śmietaną, z gararetką tudzież galaletką, a na deser zajadała bitą śmietanę, pożegna kolejnego członka uzębienia, po czym wróci w pospiechu oddzielać skarpety od klocków i przeżutego chlebka...ach, no i resztek przeżutych książeczek też...















A jako że miałam tu grzmieć i krzyczeć, kiedy cokolwiek mi wyjdzie, to tak, wyszło mi to, że zabrałam się za rysowanie. Uczę się, a ta sowa, to jedno z moich pierwszych doświadczeń. Ma za zadanie hukać, gdy dzieci zostawiają syf, patrzeć czy młodociany nie zjada książek, i sprzedawać mi wszystko to, co szepczą zaraz po moim wyjściu z ICH pokoju.



Ten też pilnuje






Dobrego weekendu kochani. 
Pamiętajcie o babciach i dziadkach!